Fizyk z ogromną wrażliwością. Fotograficzny samouk, dla którego dziedzina ta stała się motorem napędowym w każdej podejmowanej działalności. Zapraszam na rozmowę o fotograficznych eksperymentach z Bartoszem Sobankiem, chrzanowianinem, którego zdjęcia wystawiane są w wielu miastach Polski oraz poza granicami kraju. Obecnie fotografie Bartosza Sobanka można oglądać w chrzanowskim MOKSIR-ze do końca lipca.
Pewnie każdy zadaje Panu to pytanie, ale ciekawa jestem, jak zaczęła się Pańska przygoda z fotografią?
Choć zawsze lubiłem oglądać zdjęcia, analizować, dociekać czemu podobają mi się te kadry a nie inne, to pierwszy raz świadomie chwyciłem za aparat w 2004 roku. Świat wtedy oszalał na punkcie fotografii cyfrowej, zachłysnął się jej możliwościami. I to właśnie cyfrowe były moje początki. Bardzo szybko okazało się jednak, że nie do końca spełnia to moje oczekiwania więc postanowiłem od razu wypłynąć na szerokie wody fotografii. Nie idąc na żadne kompromisy wybrałem średnioformatowy aparat analogowy. Do dziś pamiętam pierwszy samodzielnie naświetlony i wywołany film. Patrząc na suszące się w łazience negatywy, oglądając te pierwsze moje, własne dwanaście klatek w formacie 6 na 6cm wiedziałem, że to właśnie jest to. Że złapałem bakcyla.
Dla Pana fotografia to tylko pasja, czy już sposób na życie?
Fotografia nigdy nie była dla mnie sposobem zarobkowania, co nie oznacza, że czasami przynosi wymierne korzyści. Jednak zbytnio cenię sobie wolność wyboru tematów i środków wyrazu by wiązać się zawodowo z fotografią. Boję się, że wykonując czyjeś zlecenia mógłbym zgubić gdzieś przyjemność jaką czerpię z uwieczniania świata.
W chrzanowskim MOKSIR-ze do końca miesiąca można oglądać Pańską wystawę zatytułowaną "Sztuka zapaśnicza kushti", skąd pomysł na fotografowanie właśnie tego sportu?
Kushti, czyli tradycyjni zapaśnicy indyjscy pojawili się dosyć niespodziewanie. Znałem wcześniej pakistańskie zdjęcia Tomasza Gudzowatego, jednak zainspirował mnie tą kulturą, poznany w trakcie szesnastogodzinnej podróży pociągiem, Rosjanin. Opowiadał o grupie mężczyzn żyjących w rygorystycznej wspólnocie, którym dzień upływa na morderczych treningach, walkach na ringach o podłożu ze spulchnionej i wygładzonej gliny. Łapiąc kolejne wdechy gęstego, nikotynowego dymu mówił o dziwnych przedmiotach używanych do treningu. O jakiś maczugach, kamiennych obręczach. A mi kiełkował pomysł na fotograficzny temat.
Ale od pomysłu do realizacji zwykle jest jeszcze długa droga …
Długo trwało, zanim udało mi się odnaleźć ich w Waranasi. A gdy już dane mi było ich spotkać, kolejne dni spędziłem na obserwowaniu codziennego rytmu zapaśników. Nie wyciągałem aparatu, nie chciałem wchodzić z buciorami w ich obrządki i tradycje. Siedząc na murku okalającym akharę patrzyłem, jednocześnie pozwalając zapaśnikom na przyzwyczajenie się do obecności intruza. Powoli przełamywałem pierwsze lody, pomagając sprzątać podwórze akhary, przy kpiących uśmiechach zapaśników starałem się powtarzać ich ćwiczenia. Aparat spokojnie leżał w plecaku. Według mnie wciąż było na niego zbyt wcześnie. Dopiero po kilku dniach, gdy zaprosili mnie na gliniana matę, gdy odbyłem kilka walk (wszystkie przegrane, rzecz jasna) mogłem pozwolić sobie na to, by udokumentować ich życie kadrami.
Dużo Pan podróżuje z aparatem. Jak wyglądają Pańskie przygotowania do takiej wyprawy?
Pomijając tak oczywiste rzeczy, jak zadbanie o odpowiednią ilość filmów i baterii oraz zabezpieczenie sprzętu przed trudnymi warunkami atmosferycznymi, praktycznie całe przygotowania skupione są na poszukiwaniu informacji i kreśleniu bardzo ogólnych planów. Ogólnych, bo tak naprawdę w trakcie podróży daję się prowadzić wydarzeniom.
Co według Pana najważniejsze jest w zawodzie fotografa?
Niestety nie mogę odpowiedzieć z autopsji – nigdy nie byłem zawodowym fotografem ani do tego miana nie pretenduję. Jako odbiorca zdjęć i kolekcjoner albumu mogę jednak powiedzieć co cenię w ludziach parających się tym zawodem: szczerość i prawdziwość. Bez udawania, bez aranżowania sytuacji, bez, tak modnej dzisiaj, obróbki zdjęć w programach graficznych.
Pana zdjęcia mogą być inspiracją dla innych. A czy są inny artyści, którzy Pana inspirują?
Było by mi naprawdę niezmiernie miło, gdybym mógł być dla kogoś inspiracją. A czy jestem? Szczerze powiem – nie mam pojęcia. Jeśli jednak chodzi o moich mistrzów to mógłbym długo ich wymieniać. Steve McCurry, Steve Bloom, Sebastiao Salgado, Don McCullin. I oczywiście mistrzowie starej szkoły: Ansel Adams, Henri Cartier-Bresson, Jeanloup Sieff…
A co poradziłby Pan początkującym fotografom?
Nie wiem czy jestem odpowiednia osobą do dawania porad. Uważam, że wciąż jestem na początku mojej fotograficznej drogi. Mogę jedynie zasugerować by każda klatka, każdy kadr stanowił naukę na przyszłość. Trzeba patrzeć i dostrzegać. I mieć szacunek dla Fotografii – niech każde ujęcie będzie przemyślane. Niech liczy się jakość a nie ilość.
W takim razie życzę Panu wielu udanych kadrów, by kiedyś doszły Pana informacje, że Pańskie zdjęcia były również dla kogoś inspiracją.
Bartosz Sobanek. Fot Izabela Rasiuk
zapaśnik Kutshi w trakcie przerwy. Fot. Bartosz Sobanek
ćwiczenia zapaśnicze. Fot. Bartosz Sobanek
ćwiczenia zapaśnicze. Fot. Bartosz Sobanek
zapaśnicy w trakcie walki. Fot. Bartosz Sobanek
ćwiczenia zapaśnicze. Fot. Bartosz Sobanek