Michałek Grzesik rozpoczął ósmy tydzień życia. Od przyjścia na świat wycierpiał już tyle, ile przez całe życie nie wycierpi niejeden dorosły. Maluszek jest po trzech operacjach na chorym serduszku, właśnie wszczepiono mu rozrusznik.
- Pierwszy raz widzę dziecko, które cierpi, roni łzy, a przy tym nie krzyczy - mówi jeden z lekarzy monachijskiej kliniki, gdzie przebywa chłopczyk. - Zrobimy wszystko, by wyzdrowiał.
Od czasu gdy Michałek zaczął oddychać samodzielnie, robił ogromne postępy. Z dnia na dzień jego stan się poprawiał. Maluch jadł, a respirator i zewnętrzny rozrusznik, choć ciągle w pogotowiu, nie były potrzebne.
Ola i Paweł Grzesikowie, rodzice Michałka, liczyli dni do przejścia na zwykły oddział, a stamtąd na powrót do domu w Babicach. - Było tak dobrze, że wydawało nam się, że za dwa, góra trzy tygodnie opuścimy szpital. Dlatego nie zdecydowaliśmy się ściągnąć do nas córeczki, która została w Polsce pod opieką przyjaciółki - mówi pan Paweł. - Ale serduszko znów zaczęło źle pracować.
Lekarze zdecydowali o podłączeniu serca Michałka do zewnętrznego rozrusznika. Okazało się, że to nie wystarczy. Podjęli więc decyzję o wszczepieniu rozrusznika. - Michałek znowu miał rozcinaną klatkę piersiową oraz mostek. Przedsionek jego serduszka jest tak mały, że rozrusznik trzeba było umieścić pod żebrami.
Lekarze nie potrafią, ile czasu chłopczyk będzie musiał żyć z tym urządzeniem. - Nikt nie podejmie decyzji o usunięciu rozrusznika nawet wówczas, gdyby miał on pracować tylko minutę na pół roku - mówi Paweł Grzesik. - Takie zaburzenia mogą być śmiertelne dla Michałka.
Michałek mimo ogromnego bólu i cierpienia jest spokojny i cierpliwy. Rodzice z niepokojem obserwują monitory i wierzą, że ich upragniony i ukochany syn będzie zdrowy.
Aleksandra Grzesik, mama Michałka, korzysta z każdej okazji, by wziąć synka na ręce (© archiwum rodzinne)