Jest to aktualizacja i uzupełnienie poprzedniego artykułu.

Na środowej, wieczornej mszy świętej w remizie Ochotniczej Straży Pożarnej w Alwerni dziękowano Bogu, że podczas pożaru klasztoru Bernardynów nikomu nic się nie stało. Kilka godzin później, podczas gaszenia niewielkiego pożaru, który wybuchł na zgliszczach, zginął strażak. Jerzy Wojtoń był zasłużonym strażakiem z wieloletnim doświadczeniem. Od 11 lat był naczelnikiem alwerniańskiej OSP.

- To był spokojny dzień. Kończyliśmy budowę tymczasowego dachu nad kościołem, planowaliśmy odbudowę klasztoru, a tu takie nieszczęście - martwi się o. Zbigniew Krystek, zastępca gwardiana klasztoru. Zakonnicy cały czas modlą się za duszę zmarłego.

Ojciec Zbigniew z naczelnikiem OSP rozmawiał o zabezpieczeniach klasztoru w środę przed godz. 17. Potem była msza św. i spotkanie w sprawie pielgrzymki do Rzymu na beatyfikację Jana Pawła II. - Poszedłem do gwardiana na Rynek, by porozmawiać, a tu słyszymy syreny. Gdy się okazało, że znów u nas się pali, pobiegliśmy pod klasztor - opowiada ojciec Zbigniew. - Jurek już tam był. Wkładał buty strażackie i ruszał gasić - wspomina zakonnik.

Dymy szły z piętra nad wejściem do kancelarii. Zauważyli je członkowie społecznej straży pilnującej Alwerni. Firma ochroniarska strzeże bramy przy głównej drodze do bernardynów, ochotnicy tyłów. To oni zadzwonili na 998.

Prawdopodobnie żar w drewniano-trzcinowo-gipsowych stropach tkwił jeszcze od pożaru klasztoru w nocy z niedzieli na poniedziałek (6 na 7 marca). Akcja gaśnicza trwała aż do czwartku, 10 marca. - W tę środę wiał olbrzymi wiatr, taki sam jak w noc pożaru. Może to on wzniecił ogień? - zastanawia się Jan Rychlik, burmistrz Alwerni.

Środowa akcja nie trwała długo, około godziny. - Gdy strażacy zwijali drabinę, poszedłem już do domu. Za chwilę dzwoni do mnie parafianka, że coś się stało w klasztorze, bo karetka jedzie, za chwilę kolejny telefon - opowiada ojciec Zbigniew. Zdenerwował się. Zaczął dzwonić do naczelnika Wojtonia. - Nie odbierał, to poszedłem na miejsce. Nie mógł odebrać. Leżał w czarnym worku - ze łzami w oczach opowiada bernardyn.

Jerzy Wojtoń zostawił żonę i dwójkę dzieci. Córka i syn są strażakami. Ona w OSP,chłopak od marca zaczął pracę w Państwowej Straży Pożarnej. - Rodzina Wojtoniów ma tradycje strażackie - podkreśla Irena Pasecka, sekretarz OSP w Alwerni. - Jurek strażakiem był od zawsze, już jako młody chłopak.

Strażacy, koledzy Jerzego Wojtonia, są załamani. Trudno im mówić o tragedii. - Po co go ściągaliśmy do pożaru? Żyłby - wyrzucają sobie. Wczoraj gromadzili się w alwerniańskiej strażnicy, siedzieli w milczeniu. Strażacy pomagają rodzinie zmarłego zorganizować pogrzeb. Odbędzie się już jutro o godz. 14. Msza planowana jest nie w remizie OSP, gdzie znajduje się tymczasowa kaplica, a na Rynku, przy małej kapliczce. Pogrzeb będzie miał uroczystą oprawę.

- Był podporą naszej straży - zapewnia Marian Wilk, prezes OSP w Alwerni. - Był człowiekiem do wszystkiego: szkoleń, napraw samochodów, papierkowych spraw. Bez niego to nie będzie to samo - mówi zdławionym głosem.

Prokuratura Rejonowa w Chrzanowie wszczęła śledztwo w sprawie śmierci Jerzego Wojtonia. Wiele wskazuje na to, że był to nieszczęśliwy wypadek. Strażacy nie wiedzą jednak, jak dokładnie doszło do tragedii, bo nikt nie widział zdarzenia. - Jeden z ochotników zobaczył tylko na dziedzińcu klasztoru słabo świecącą latarkę i poszedł sprawdzić. Naczelnik OSP leżał nieprzytomny na ziemi - mówi Wojciech Rapka, rzecznik chrzanowskich strażaków.

Mimo reanimacji Jerzy Wojtoń zmarł.

Mimo reanimacji Jerzy Wojtoń zmarł (© fot. Archiwum OSP)

 


tekst: Małgorzata Gleń