Dnia 4 września 2010 roku VII mistrzostwa w kolarstwie górskim w Krzeszowicach.

Po przebiciu dętki na maratonie w Michałowicach wylądowałem na 24 miejscu co skutecznie uśpiło czujność Kenego. Z czasu wynikało, że gdybym docisnął dogoniłbym go. To dawało szansę, że w wyścigu na własnym terenie (większa porażka w razie przegranej) Keny nie wycofa się, gdy będę brał udział, myśląc, że wygra. Keny zawsze się wycofuje, gdy kalkuluje, że może nie mieć szans ze mną. Dlatego w Michałowicach nawet nie specjalnie przejąłem się przebiciem opony i dodałem okoliczność jako sprzyjającą planowi zemsty, którą nazwałem przewrotnie Fredy Furious od założonych śliskich i niebezpiecznych opon na błocie, łatwych do przebicia co dawało mniejsze szanse na dojechanie do mety i szkodliwych dla rafki, ale za to lekkich co dawało pewien niewielki plus, gdy stawia się na jedną kartę - Jokera.

Plan był prosty. Nie ma Kenego robię zdjęcia. Jest Keny, wtedy sam zaproponuje mi ściganie i ...

 

Wziąłem uzbrojenie, czyli kask, który zwykle jest mi zbędny, ale na maratonie jest przymusowy.

 

Ledwo się rozglądnąłem i zapytałem o trasę Hinola, a po chwili pojawił się Keny.

 

Jeśli chodzi o trasę to widziałem ją na stronie internetowej, ale liczyłem, że Hinol mnie pocieszy i powie, że udało się osuszyć te bagna.

 

Zgrzytnięcie zębami Hinola nie zapowiadało takiego luksusu. Rzeczywistość jest brutalna, ale człowiek zawsze liczy na jakiś cud, że może w ciągu 24 h coś się zmieni w  tym kraju, że na przykład obudzi się w słoneczny dzień, nie będący zimą i nie będący upalny.

 

-Ścigasz się? - zapytał Keny.

 

-Nieee, przyjechałem robić tu zdjęcia... ale... jeśli tak bardzo nalegasz i chcesz przegrać to mogę się ścigać?

 

Zarejestrowaliśmy się.

 

Hinol zapowiedział objazd trasy. To sobie jedziemy delikatnie.

 

-Wiesz, że Annihilator już dostał łomot, teraz go wszystko boli? - zapytałem.

 

-Mówił mi. - odparł Keny.

 

-Nie wytrzymał minuty i sam by się załatwił.

 

- A mówił, że wytrzymał 3 minuty. - oznajmił Keny.

 

- Raczej to była minuta. Raz tylko zadał cios Gołoty, ale za słabo. Chociaż potem się tłumaczył, że przestrzelił. W każdym razie wiesz, że przyszła kolej na ciebie?

 

-Wiem -odparł Keny - ale ja się nie dam, będę walczył.

 

Gwarzyliśmy sobie tak od rzeczy. Na trasie dużo błotka, a zatem moje opony przydadzą się najwyżej na 20% trasy. Tak jak przewidywał Hinol dzień wcześniej, że trzeba założyć coś grubszego, ale znowuż 12 km to nie jest trasa tak wykańczająca, żeby stracić koncentrację i się wyłożyć. Ryzyko jest nawet na dobrych oponach.

 

Nie było ostrych zjazdów, a opony przy hamowaniu trzymały... tylko zakręty na mokrym stawały się niebezpieczne.

 

Trochę czekaliśmy na start naszej kategorii połączonej z wycinakami z wyższej.

 

Było trochę śmiechu na mecie, bo na początku razem wystartowały dwie grupy które robiły różne okrążenia i sędziowie musieli szybko reagować na to kto jedzie i kierować je na różne trasy. Dowcip leciał ostry i na chwilę pokazało się słońce, które zawsze coś podsuszyło trasę.

 

Atmosfera była wyjątkowa, aż się nie chciało jechać tylko poleniuchować.

 

12 km - to należało wejść od razu w szybki puls i maksymalne obroty. Obawiałem się tylko jednego, że gdzieś za szybko sobie zrobię zakręt. Zatem zakręty odpuszczam, zwłaszcza, że ich nie znam. Bez szarżowania i dobrze, że organizator ostrzegał kilkakrotnie. Coś tam do świadomości wypierającej zagrożenie dotarło, ale z drugiej strony poczułem, że trochę działa to jak płachta na byka. Czerwone? Walić w czerwone. "Oczopląsy"

 

Maciu z rowerowanie.pl zaimponował lekkością z jaką pokonał rywali w kategorii. Hinol wykręcił drugie miejsce. Szkoda, że nie zanotowali czasu, mielibyśmy kategorię open. W sumie trochę bym się przeliczył, gdyby Keny nagle został w innej kategorii. Do końca liczyłem, że również jadę na czas i jeśli będzie zapas sił to sobie docisnę, ale... no cóż ostatni sprint zaliczę na poczet wyjątkowego treningu.

 

Ustawiłem się za wycinakami, licząc że się trochę powożę na kole. Keny stanął właśnie tam gdzie jest ślisko, a skąd ja zwiałem. Ma zawsze mocny start, więc się tam tylko wyciśnie bez efektu.

 

Wystartowaliśmy. Mozolnie ruszył peleton. Tylko zawodnik z Bikeholicy pocisnął jak strzała. Byłem przyblokowany. Aż dziw, że Keny nie wystrzelił. Być może się ślizgał jeszcze. Usłyszałem jak Keny piłuje o oponę  jednego z zawodników, który lekko zwolnił. Zrobiło się miejsce i docisnąłem goniąc pierwszego, ale szedł bardzo mocno. Gdy byłem na szczycie, nagle mignął koło mnie Keny jak strzała.

 

Trochę pojechał mi po psyche. Więc wiózł się cicho z tyłu i wykorzystał coraz bardziej łagodny podjazd do strzały? Należało teraz powalczyć o pozycję na jego kole.

 

Plan się powiódł po ciężkim wysiłku. Ledwo oddychałem, ale wpiąłem się.

 

Zwolnił widząc, że mu depczę po przysłowiowych piętach. Siadała teraz psycha jemu. Trochę mnie to martwiło, bo w końcu dwóch zawodników już wykorzystało sytuację i nas wyprzedziło, więc za bardzo nie należało go żyłować, ale chwila nieuwagi i mógł w każdej chwili uciec, a w planie nie byli inni.

 

Plan był prosty i należało się go trzymać. Żadnego szarżowania i pilnować Kenego. Na pierwszym kółku wyskoczyłem za Kenego i wygrałem pierwsze okrążenie, żeby mieć kartę do szantażowania jego psyche.

 

Za bardzo wziąłem zakręt i błoto nie pozwoliło utrzymać się na ścieżce. Wytraciłem prędkość zanim wszedłem na trasę. Keny znowu był z przodu, ale pierwsze kółko było zaliczone.

 

Dalej go pilnowałem. Gdy dojeżdżał do wzniesienia odezwał się, że już nie ma siły. Odparłem, że ja też.

 

Przycisnął jak się tego spodziewałem. Trochę trzeba było przyspieszyć bo ktoś nas z tyłu doganiał. Były dwie opcje. Teraz ja przez chwilę prowadzę, a on odpoczywa i doganiamy tamtych. Wybrałem tę drugą bezlitosną.

 

- Wygrałem na pierwszym okrążeniu HAHAHAHAHA - krzyknąłem.

 

Pojawił się asfalt i zrobiłem ucieczkę.

 

Obróciłem się do tyłu, ale nie doszedł na koło. Dla pewności jeszcze docisnąłem, ale widać, że mój tekst siadł na nim i dociążył nawet na płaskim. W każdej chwili mógł dojść do siebie, więc zjazd w dół trzeba było wziąć na ostro. Trzymał się z tyłu i na podjeździe zaczął dojeżdżać. Skończyło się leniuchowanie trzeba było pracować.

 

Mobilizujący plan to dojście zawodnika przede mną, choć to już będzie trudne.

 

Trzecie okrążenie już chwilowo przestawałem widzieć Kenego za sobą. Czyli odpuszczał. Przede mną jednak pojawił się zawodnik, więc skoro już jest okazja to trzeba ją wykorzystać. Akurat pojawił się mój ulubiony asfalcik do wyprzedzania.

 

10 metrów do zawodnika, ale widzę, że ma jakieś kłopoty i nagle odpada mu platforma SPD z prawej strony.

 

Marne to zwycięstwo nad zawodnikiem, któremu popsuł się sprzęt. Byłem rozczarowany i straciłem na chwilę ochotę do walki. Jednak z tyłu majaczyła jakaś sylwetka, ale już nie rozpoznawałem kolorów. Docisnąłem.

 

Wjechał jakiś samochód widzi, że szarżuję z góry. Dał mi niewiele miejsca na przejście, a  miał sporo od swojej strony. Przecież jemu się nigdzie nie spieszy. Lekki wnerw. Celownik lusterko. Jak odkręci w moją stronę złośliwie to po mnie. Na wszelki wypadek odchylam się w prawo, ale zaczynam kosić trawę po poboczu. Adrenalina wściekłości, bo zbliża się siatka ogrodzeniowa jak tarka do warzyw. Przez samochód strata na podjeździe. Plan objechania Kenego jak na razie idzie dobrze, ale czuje jego oddech na plecach i nie próbuję się oglądać, bo jadę na maksa i każdy skręt szyją to brak pełnego oddechu.

 

Powoli traciłem w beztlenie świadomość. Próbowałem sobie przypomnieć, które to okrążenie. Tylko licznik informował, że kończę 3.

 

Nagle pojawił się ostry zakręt i hamowanie... w poślizgu udało się z niego wyjść, byłem zaskoczony takim osłabieniem koncentracji. Przed bramką spadł łańcuch. Ktoś mnie goni. Łańcuch zaczyna się owijać. To już koniec. Oglądam się, ale nie ma nikogo. Cofam korbę. Łańcuch wchodzi na swoje miejsce. Rozpędzam się i cisnę na oślep, bo wzrok odmawia dalekosiężnego widzenia. Wreszcie te ciekawe zakręty tuż przed metą.

 

Przyzwyczaiłem się do nich, suchych, ale ukrytych za zaroślami jeden po drugim, gdyby je opanować to można by wejść z pełną prędkością na chybił trafił i najwyżej wylądowałoby się w krzakach.

 

Ostatnia prosta w dół za którą (trochę luzu, więc sobie przypominam), ostry zakręt. Na dole wyhamuję na full, a w zakręt wejdę delikatnie, wiec dokręcam. Słyszę jakiś głos przerażonej dziewczyny, a może mi się wydaje. Zawsze to jakieś ostrzeżenie. Hamuję wcześniej niż miałem.  Opony dają radę, choć to balansowanie na granicy. Ale to dopiero śliskie koleiny naprawdę są niebezpieczne, a na tej trasie ich nie ma. Zakręt wzięty delikatniej niż poprzednio i może dlatego pierwszy raz zobaczyłem groźnie wyglądający słupek. Czasami jak się jedzie wolniej jest bardziej niebezpiecznie. Dociskam.

 

Zbliża się meta, ale zaczynam wątpić nawet w to co wskazuje licznik.

 

Dociskam. Jakieś krzyki kibiców. Podnoszę głowę, a tam na środku dwoje starszych ludzi. Niby idą, niby stoją. Pytanie co zrobią? Cofać się nie będą. Czyli biorę ich z prawej. Stoją. Stoją... Niech stoją, tak będzie bezpieczniej. Omijam ich bezpiecznie.

 

-Gdzie mam jechać? Na metę, czy w lewo? - wołam... nie stać mnie na pomyłkę i lepiej się upewnić, a może puszczają na czwarte okrążenie, bo Bikeholik wszedł dopiero w Health-Zone. Jak jeszcze jedno okrążenie to zdechnę pod tą górę, więc szykuję się z rozpędu, ale zaczyna mi się podobać ostatni zjazd i mam ochotę go zaliczyć z większą prędkością.

 

Sędziowie wskazują metę, więc cisnę dla zanotowania dobrego czasu w open.

 

Ale małe rozczarowanie. Nie ma spisywanych czasów. Więc nie ma kategorii open.

 

Jeszcze działa niesamowita adrenalina. Co za uczucie. Nie istnieje nic poza dyrektywą cisnąć. Dla samego ciśnięcia. Cisnąć, żeby cisnąć. Jeszcze ta wizualizacja przemykających obrazów zlanych w jedno. Nie ma nic poza tym co przemyka i znika za tobą. Wyostrzone zmysły rejestrujące najdrobniejsze odchylenia od przewidywanego scenariusza przebiegu trasy i wszystko ograniczone do wąskiego postrzegania. Powyłączane zbędne analizy i blokowane informacje nie prowadzące do celu.

 

I te kontrolowane poślizgi za którymi granicą jest wielki crash test oraz ta granica strachu przed upadkiem, którą za każdym okrążeniem można odepchnąć trochę dalej.

 

Wreszcie ta najważniejsza myśl. Keny z tyłu i próba nasycenia się tym. Szukanie emocji. To jak wlewanie wody w sitko. Musi wypełnić się gar pod sitkiem, żeby zaczęło wypełniać się sitko. Za mało emocji. Jeszcze adrenalina przeszkadza.

 

Nienasycenie.

 

Przez to właśnie nienasycenie powstał komiks.

 










Od 2010_09_04_wyscig_7_XC_Krzeszowice

 

 

 











Od 2010_09_04_wyscig_7_XC_Krzeszowice


 

P.S.

Zbieg okoliczności sprawił, że zemsta podwoiła swój efekt, gdyż Keny wylądował nie dość, że tuż za mną co w scenariuszu zakładałem, to na 4 miejscu zwanym najgorszym.

Obecnie Keny liczy na rewanż w paintabllu, ale prawdziwy rewanż mógłby nastąpić w kickboxing full contact lub tzw. MMA na co nigdy się nie zdecyduje dobrowolnie, bez presji psychologicznej, ewentualnie rehabilitacja w jakimś maratonie, ale nigdy nie zdoła powtórzyć takiego efektu jaki pojawił się w okolicznościach podium w Krzeszowicach. :D

 

Wyniki TUTAJ

 

Zdjęcia zrobione przez:

 

Jakub

 

Zenek

 

Anna.michno76

 

Marian Lewicki

 

Kubak