Już rok jest Pan sołtysem, co się udało zrobić przez ten czas?
Stanisław Dusza: Pierwszym takim strzałem była obrona linii 319, która była generalnie przegrana. W ostatniej fazie tylko ja miałem wiarę, że się uda. Ale stało się tak, też dlatego, że włączyli się nie tylko mieszkańcy Chrzanowa ale i Balina oraz Koźmina (dzielnica Jaworzna), którzy tą linią jeżdżą. Staraliśmy się podejść do tego rzeczowo i poważnie. Przygotowaliśmy 250 ankiet z godzinami odjazdów i przyjazdów, gdzie pasażerowie wsiadają, wysiadają. To był jeden z głównych argumentów, który przekonał władze w mieście, że ten autobus należy utrzymać. Poza tym pierwszy raz, jako jeden z głównych organizatorów, robiliśmy dożynki. Muszę powiedzieć, że młodzież bardzo się sprawdziła, nie mógłbym pominąć OSP z Chrzanowa i KPP. Mieszkańcy w każdym wieku stanęli na wysokości zadania. Młodzież też to doceniła, bo przyszła mi podziękować. Powiedzieli: „Panie Staszku chcieliśmy podziękować za dwie rzeczy, za przystanki (”Wormsy„ namalowane przez lokalnych grafficiarzy - przyp. red.) i za te dożynki”. To jest miłe, naprawdę.
Bardzo Pan lubi swoją pracę.
Tak. Jak człowiek ma taką żyłkę działacza, to już tak idzie przez całe życie. Zaczęło się od szkoły podstawowej. W klasie byłem najmniejszy. Kilkunastu chłopaków w klasie, nie było nas dużo, mała wiejska szkółka. Wybierano mnie zawsze na przywódcę grupy, bo ci duzi, silni, potrzebowali kogoś, kto będzie z kierownikiem szkoły rozmawiać. Mówili „Stasiek, ty tam sobie poradzisz”. W szkole średniej mniej się uaktywniałem, ale zawsze dawałem się poznać w działaniu. Potem studia i praca jako nauczyciel. Mój świadomy wybór. Pracowałem z szkole budowlanej i górniczej, jako wychowawca. Założyli profil na naszej klasie i spędziliśmy razem dwa zjazdy i Sylwestra. Poza tym na wsi, żeby dobrze wypełniać swoje obowiązki, trzeba mieć trochę „hopla”, bo człowiek musi się zżyć z tymi ludźmi, nie może się od nich odcinać.
Wyjdźmy poza Balin. Myśli Pan o powrocie do urzędu?
Duża polityka mnie nie interesuje. Dla mnie dużą polityką jest już wyjście na województwo. Natomiast nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa w swoich działaniach. Tak, jak przed wyborami na sołtysa pytali mnie, czy startuję, czy nie. W momencie, w którym określiłem się, że tak, to wiele osób powiedziało „to wiemy co robić”. Pokazał to wynik wyborczy. Teraz są kolejne pytania, czy będąc radnym, mogę być nadal sołtysem. Odpowiadam - tak, a oni mówią, „to wiemy co robić”. Czyli jest jakaś chęć pokazania, że mogę liczyć na ich poparcie. Realizacja zadań jest o wiele łatwiejsza w sołectwie, jeżeli się ma swojego aktywnego radnego. Tu mogę podać przykłady: Leszek Kowalski, Stanisław Zygadło, czy pani Ania Kasprzyk, która się przebija, będąc w opozycji. W mieście to burmistrz jest kreatorem, nie rada. W sołectwach jest zupełnie inna bajka. Ale teraz się zaczyna giełda pomysłów na burmistrza.
Rozważa Pan o swoją kandydaturę na to stanowisko?
W tej chwili na pewno myślę o powrocie do którejś rady. Nie zdecydowałem jeszcze, czy to będzie rada miasta, czy powiatu. Nie wykluczam żadnej możliwości. Powiem, może nieskromnie, że jestem jedną z bardziej znanych postaci w mieście, która - jak każdy potencjalny kandydat - ma swoich zwolenników i przeciwników. Na pewno najbliższa kadencja dla przyszłego burmistrza – bez znaczenia, czy to będzie Kosowski, Maciaszek, Kasperek, Dusza, czy ktokolwiek inny – nie będzie łatwa. Z pewnością jeszcze kilku kandydatów, o których dotychczas nie wspomniano, może pojawić się na firmamencie. Jest jeszcze Kazimierz Boroń, który ostatniego słowa nie powiedział, nikt nie mówi o doświadczonym samorządowcu, panu Zubiku, który może być kandydatem. Ja nie jestem i nie byłem nigdy związany z żadną partią polityczną. 58 lat przeżyłem jako bezpartyjny i to się nie zmieni. Jestem w stowarzyszeniu „Wspólny Chrzanów”, co nie jest tajemnicą. Na pewno nie będzie problemów z moim startem do którejkolwiek z rad. Nie przeraża mnie też start w nowej formule, gdzie obowiązują okręgi jednomandatowe, bo właśnie taki był mój pierwszy start, gdzie - jak się nie mylę - „zrobiłem” najlepszy wynik w gminie. Później powtórzyłem ten wynik w 2002 roku w wyborach do rady powiatu.
Ma Pan wsparcie społeczności lokalnej?
Tak. Parę rzeczy udało mi się dla sołectwa zrobić. Trzeba dać się poznać, bo zawsze tak było, że się ma przeciwników i zwolenników. Nawet bardziej trzeba szanować przeciwników, niż zwolenników, bo zwolennika nie trzeba przekonywać.
Jak było naprawdę z tym odejściem z urzędu?
Do dziś nie dociekam, nie wnikam w to i tak szczerze - co było powodem - nie wiem. I tak, jak przy powołaniu, rzecz się odbyła bardzo szybko, zgodnie z obowiązującym przepisem, że burmistrz może powołać i odwołać swojego zastępcę, nie konsultując tego z nikim. Ma spełniać tylko warunek posiadania wyższego wykształcenia. My, z panem burmistrzem Kosowskim, mieliśmy umowę na cztery lata. Jak mnie zatrudniał, to powiedział tak: „Gwarantuję ci cztery lata, co będzie potem – zobaczymy”. Okazało się, że potem były następne cztery lata i wszystko wskazywało na to, że mogą być jeszcze kolejne cztery lata. Stała się rzecz taka, że najpierw Kosowski startował ze „Wspólnoty”, bez żadnego wsparcia, w drugich wyborach, także ze „Wspólnoty” ze wsparciem Platformy Obywatelskiej, w trzecich wyborach - już z PO. Mimo, że był „wspólnotowcem” startował z list Platformy. Po prostu nas o tym poinformował. Każdy, kto zna pana Kosowskiego wie, że to jest wielki indywidualista, fachowiec z doświadczeniem. Podjął taką decyzję i już. Nie wiem, na ile to była decyzja polityczna. Myślę, że jakieś naciski mogły być, ale nie wnikam. Nikt mi nie może zarzucić, że byłem nielojalny, bo zawsze w przypadku „trudnych” tematów, typu spalarnia, czy składowisko odpadów, mówiłem: „panie burmistrzu, panu się nie wolno wystawiać, ja znam temat, ja od tego jestem”. I tak było. Trzeba było rozmawiać z mediami, wystawiać się na pierwszy front? To się wystawiałem. Pewne rzeczy być może się nie podobały w moim działaniu. Zajmowałem się oświatą, to potężna działka. Trochę rzeczy niepopularnych zrobiłem. Uważałem, że znam się na tym, byłem dyrektorem, mam skończone studia w tym kierunku. Czy mam pretensje do burmistrza Kosowskiego? Jedną tylko. Taką, że dowiedziałem się z prasy. Potem przekazano mi tę informację na parkingu. Treść bez zastrzeżeń, ale forma mogłaby być trochę inna.
Jak Pan przyjął informację o tym, że jednak drugi zastępca jest potrzebny i trzeba go powołać?
Dla mnie to było jasne. Mogę powiedzieć tylko, co czuję. W momencie, kiedy ktoś się wybiera do sejmu, to na pewno jest mu łatwiej i prestiż ma większy, gdy startuje jako zastępca burmistrza, niż jako radny. Co by mi dało, że się pogniewam na człowieka, który dał mi osiem lat satysfakcji z pracy i bytu ekonomicznego? W polityce nie można się gniewać, ani obrażać. Co by mi dało to, że się obrażę na wiceburmistrza Maciaszka, czy burmistrza Kosowskiego? Nic. Nie jest przecież nigdzie powiedziane, że kiedyś jeszcze nie będziemy współpracować. Jak mówił Mazowiecki: „Nie rób tego dla siebie. Zrób to dla innych”.