2-letni Damian Sroka z Balina pod Chrzanowem życie zawdzięcza strażakom z Państwowej Straży Pożarnej. Kiedy dostali sygnał, że w jednym z domów maleńkie dziecko zemdlało i zaczęło się dusić, błyskawicznie podjęli decyzję o tym, by dołączyć do akcji razem z pogotowiem. Na miejsce dotarli przed ratownikami medycznymi, zaledwie cztery minuty po odebraniu telefonu! Od razu podali chłopczykowi tlen.
Mały Damianek, który na kilka dni trafił do szpitala, jest już w domu z mamą i tatą. Roześmiany, biega po swoim pokoju. Rodzice chłopca do dziś nie potrafią się jednak otrząsnąć po tym, co ich spotkało.
- To było straszne - opowiada mama Damiana Monika Sroka. - Nagle osunął mi się z wersalki. Zrobił się fioletowy na twarzy, z buzi ciekła mu piana. W końcu wpadł w drgawki - mówi drżącym głosem mama Damianka. Przyznaje, że nie wiedziała, jak w tej sytuacji ma się zachować. W ostatni wtorek Damian miał wysoką gorączkę. Aż 39,4 stopnia Celsjusza.
Był w domu z mamą, siostrą Martynką i dziadkiem Bogdanem. Jego mama właśnie miała zrobić mu okłady, by schłodzić nadmiernie rozgrzane ciałko. Nie zdążyła. Chłopiec stracił przytomność. - Zaczęłam krzyczeć "tato, tato, ratuj!" - relacjonuje pani Monika. Przybiegł teść. Od razu chwycił za słuchawkę telefonu i wykręcił 112. Zdążył tylko powiedzieć, że jego wnuk się dusi, i podał adres. Potem rzucił słuchawkę i zaczął reanimować dziecko. - Ci, co odebrali telefon, musieli słyszeć nasze krzyki rozpaczy, bo wysłali strażaków i karetkę pogotowia - przypuszcza pani Monika.
Gdy służby ratunkowe jechały na miejsce, w domu trwała walka o życie dziecka. Mały miał tak zaciśniętą szczękę, że nie dało mu się otworzyć buzi. Dziadek chłopca, który jest emerytowanym górnikiem, zna zasady reanimacji. Dyrygował mamą chłopca. Na zmianę naciskali pierś malucha i starali się wpompowywać mu do płuc tlen. Po czterech minutach na miejsce dojechali strażacy i przejęli ratowanie dziecka. Podali mu tlen. Dopiero wtedy zaczął normalnie oddychać. - Chłopaki spisały się na medal - podkreśla tata chłopca Sebastian Sroka.
Pogotowie dojechało kilka minut po strażakach. Wszystko przez to, że siedziba pogotowia jest po drugiej stronie Chrzanowa. Jak tłumaczą lekarze, w takich sytuacjach należy zachować zimną krew. - Trzeba odchylić głowę dziecka do tyłu, podtrzymać żuchwę i dmuchać w usta lub nosek - wyjaśnia Andrzej Jakubowski, lekarz. Odradza kąpiel w zimnej wodzie, bo to może wywołać szok termiczny. - Zalecane są chłodne okłady na głowę i brzuszek - podkreśla.
Damianek po czterech dniach pobytu w szpitalu wreszcie wrócił do swego domu