Ostatni dzień stycznia postanowiliśmy spędzić tak, jak lubimy najbardziej... czyli powłóczyć się po górach. Wybór padł na Babią Górę, gdyż grupa znajomych znajomego :) tamże się postanowiła wybrać.

O nieludzkiej porze, czyli godzinie 7 rano wyruszyliśmy na ekspedycję. Tak zarządził Elmer, komunikując, że na zdobywanie takiej góry należy mieć dużo czasu, a nie - jak to my ostatnio zrobiliśmy, wybierając się na Diablak grubo po południu :D

Co niektórzy ledwo żywi i troszkę niewyspani (dzięki Ola za pyszny makaron i Sprite z wiśniami :D) mieli rano nietęgie miny :O

O godzinie 9:00 wyruszyliśmy z przełęczy Krowiarki czerwonym szlakiem w kierunku szczytu. Sugerowany czas przejścia na tabliczce to 2,5 godz. Podzieleni na dwie ekipy z dwóch samochodów, przygotowaliśmy się na długie zimowe podejście.

Nasz team w składzie ja, keny, Elmer i Piotrek narzucił dość żwawe tempo, na tyle szybkie, że wkrótce wyprzedziliśmy inne grupki atakujących szczyt :D

Aura była iście zimowa, ale niestety niebo było zachmurzone i żadnych widoków nie udało nam się podziwiać :( Z kilkoma postojami na pożeranie coraz bardziej zamarzniętych kanapek...

i krótkie sesje foto...

cisnęliśmy początkowo wydeptanym już szlakiem. Czym wyżej, tym gorzej, wiatr się wzmagał, szlak zanikał w nawianych zaspach, a mgła skutecznie utrudniała orientowanie się w kierunku marszu. Wypatrując słupów znaczących szlak...

jakimś cudem udało nam się nie pogubić i dotrzeć na szczyt Babiej Góry o 10:45.

Niezły czas, jak na zimowe przejście i kilka postojów :D

Zalogowaliśmy się za kamienistym murkiem, chroniąc się przed lodowatym, mrożącym twarze wiatrem...

spożywaliśmy ciepłą herbatkę, zmarznięte kanapki i izotonicznego Żubra...

który zamarzał z minuty na minutę, aby na koniec na dnie puszki przekształcić się w malutkie bryłki lodu :D Ależ tam było zimno... brrrrr...

Po 15 minutach pikniku na szczycie rozpoczęliśmy schodzenie, znowu poszukując szlaku we mgle i coraz bardziej padającym śniegu. Nieprzyjazną aurę szczytu postanowiliśmy pożegnać szybciej, niż przewidują to oznaczenia szlaków i na przemian idąc...

biegnąc i ześlizgując się

częściowo oblodzonym czerwonym szlakiem meldujemy się o 11:45 pod nowym schroniskiem na Markowych Szczawinach. Keny i Elmer wyglądają jak bałwanki, gdyż część szlaku pokonywali na workach na śmieci, wypełnionych śniegiem :D

Pomimo kilku wywrotek, żadnych ofiar nie odnotowano :)

Zalogowalismy się w pustej jeszcze sali jadalnej schronu i postanowiliśmy zaczekać na drugi odłam naszej ekspedycji. Czas oczekiwania uprzyjemnialiśmy sobie spożywaniem grzanego piwa oraz układaniem puzzli, będących na wyposażeniu schroniska :) Dzięki zakładowi, o to kto pierwszy ułoży swój obrazek w całość, Elmer wygrał pożywny posiłek w postaci kapuśniaku :D

Po dołączeniu pozostałej części ekipy i 2 godzinnym odpoczynku, ruszyliśmy niebieskim szlakiem w kierunku Krowiarek. Sugerowany czas przejścia 1:45 godz. łatwego spacerowego szlaku po udeptanym śniegu - ja, keny i Elmer - zamieniliśmy na marszobieg, meldując się na Przełęczy Krowiarki w czasie niecałej 1 godz. :D

W oczekiwaniu na parkingu na resztę towarzystwa, Elmer postanowił zrobić dobry uczynek i odśnieżyć oba samochody :D Po odśnieżeniu 1,5 samochodu pojawili się zadowoleni ostatni uczestnicy naszej niedzielnej ekspedycji :P

Łącznie w czasie około 3:50 pokonaliśmy 13,4 km zimowych szlaków, kończąc wyprawę o niewiarygodnie – jak dla nas – wczesnej porze, czyli przed godziną15:30 :D Ehh, i po co było wstawać tak wcześnie... skoro równie dobrze mogliśmy 2 godz. później :P:P:P