Fotorelacja z krótkim opisem wakacji i chorego planu pokonywania pieszo 30 kilometrów dziennie po naszych pięknych górach. Udział wzięli: Niemiec oraz ja (Tomek). Zdjęcie, niżej kilka słów komentarza.

Dzień 0.1 Prolog (08.08.2010)


Wakacje zaczynamy od Maratonu Michałowice w niedzielę. Prawie 50 km w terenie na dobry początek (ja w zielono białym stroju BikeFama, ten bardziej z przodu, za mną Sponsor). Osobna mini relacja (link).

Dzień 1 -start wycieczki


Około godziny 13:00 wysiadamy na PKP w Węgierskiej Górce.



Szlakiem czerwonym (tym od głównego szlaku beskidzkiego) zmierzamy w stronę Pilska. Ambitnie jak na porę i warunki. W tle pogrzmiewa burza, widoki raczej kiepskie. Ten wyżej - widok na Żabnicę i Węgierską Górkę.



Gdzie ta Rysianka?


Krajobraz z lasów i łąk zmienia się w połamane i wysuszone drzewa. Ścieżka jest błotnista.


Docieramy w końcu na Halę Miziową. Godzinę wcześniej schodzący w dół tłumaczą nam, że na Pilsko nie ma dzisiaj szans i by spać w schronisku.



Pamiętajcie by nie słuchać obcych - nawet jak wyglądają profesjonalnie nie zawsze mają rację;) Szczyt Pilska wita nas mgłą i dochodzącymi odgłosami burzy w oddali.



Po chwili wychodzi zza chmur słońce.


A Babia Góra ukazuje się nam w całej okazałości wraz z delikatną tęczą.


Niebieskim słowackim po granicy ku Babiej. Na chwilę oczywiście gubimy szlak przedzierając się przez kosodrzewinę ;)


Szlak do najprzyjaźniejszych dla obolałych kolan już ponad 20 kilometrową trasą nie należy. Strome zejścia po luźnych większych kamieniach.


Babia Góra po zachodzie słońca i czas na czołówki. W razie czego mamy namiot :)


Jak już całkowicie zgasło światło docieramy do asfaltu - Przełęcz Glinne (przejście graniczne ze Słowacją). Jeszcze tylko trochę ponad 4 kilometry asfaltem i jesteśmy w Korbielowie. Po 22:00 wykończeni znajdujemy nocleg "na kwaterze". Dzień można podsumować powyższym zdjęciem równie zmęczonych butów.

Węgierska Górka - Żabnica - Rysianka (1322 m) - Trzy Kopce (1216 m) - Pilsko (1557 m) - Korbielów. Razem pieszo wg mapy: trochę ponad 32 km. Nieźle jak na pierwszy dzień po maratonie i start w po godzinie 12:00.




Dzień 2.


Sprawdzamy jak za dnia wyglądała nasza pierwsza miejscówka i wyruszamy.



Z Korbielowa szlakiem żółtym w stronę Babiej :) Dzisiaj Niemiec przejmuje namiot (3,5kg).



Pogoda tym razem od samego rana dopisuje.



Dołączamy z powrotem do szlaku czerwonego. W tym rejonie jest on raczej mało popularny ze względu na odległości. Spotkanych od wczoraj ludzi możemy policzyć na palcach jednej ręki.



Nieświadomie gubimy szlak i przekraczamy granicę ze Słowacją (w okolicach studenckiej bazy namiotowej).



Postanawiamy sporządzić obiad przy pomocy własnej kuchenki.



Może nie wygląda, ale na prawdę był smaczny;)


Idąc dalej spotykamy Słowaków pracujących przy ścince drzewa. Zdradzają nam drogę skrótową na Babią Górę, której nie zapomnimy do końca życia.. "Pójdziecie do końca tej drogi, przy chatce za strumykiem do góry, potem dalej będzie granica i jesteście na szlaku!"



Nie za strumykiem a strumykiem..




Dodajmy, że z prawie pionowym podejściem..



Po zakończeniu którego zaczyna się las.



Paprocie.. i niezliczone ślady dzików.



Aż w końcu wiatrołomy :D Tutaj mijamy też norę dzików.



W końcu docieramy na szlak niebieski około 30 minut przed Małą Babią Górą by po chwili odetchnąć z ulgą i ruszyć dalej. Niemiec radośnie stwierdza, że idzie mu się tak łatwo, że już nie czuje nawet namiotu. Jak się okazuje ma rację, zgubił go gdzieś w okolicach nory dzików przy wiatrołomach :D Tak to jest jak się skupia uwagę na czymś innym ;) Zdjęcie zrobione nam na Małej Babiej ("w tle ta duża") przez grupkę, która także skorzystała z rady naszych południowych sąsiadów - a pisałem wyżej by nie słuchać obcych ;)



Na szczycie to samo co dzień wcześniej na Pilsku. Zimno, pochmurno i wietrznie. Schodzimy czerwonym w stronę Krowiarek.



Następny odpoczynek już na Sokolicy - jak widać sam szczyt tylko jest w delikatnych chmurach.



Z Krowiarek po 6 kilometrach zejścia do Zubrzycy Górnej znajdujemy nocleg. Znowu docieramy na miejsce grubo po zachodzie słońca.

Korbielów - Krzyżówki - Przełęcz Głuchaczki - skrót za poradą Słowaków - Mała Babia (1515 m) - Babia Góra (1725 m) - Zubrzyca Górna. Około 28 km.


Dzień 3.



Pobudka po 4 rano. Szybkie pakowanie, zdjęcie miejsca noclegu i ruszamy na autobus do Nowego Targu (o 5:01)



W Nowym Targu jesteśmy zaraz po godzinie 6 rano. Przy okazji zakupów pytamy sprzedawcę czy do Krościenka daleko, wskazał autobus i stwierdził, że nie daleko :) Dodałem, że przecież na nogach a nie autobusem - tu cytuję odpowiedź: "Panie, gdzie do Krościenka!?! Bierzcie nocleg na Turbaczu. Stwierdzamy, że nie jest turystą po czym kupujemy mapę. Wychodzi jak nic ponad 40 kilometrów :)



By trochę nadrobić podjeżdżamy z centrum autobusem na Kowaniec i szlakiem zielonym rozpoczynamy podejście - pogoda znowu super. Tatry widać bardzo dobrze.



Zaraz po 9 jesteśmy pod schroniskiem na Turbaczu. Za wczas na obiad więc piwo, bułki z pasztetem, odwiedziny faktycznego szczytu i idziemy dalej, wedle tabliczki za 9 godzin będziemy w Krościenku :)


Na Turbaczu byłem wiele razy, jednak nigdy od tej strony. Szlak czerwony w stronę Lubania. Bardzo ładny widok.



Szlak wiedzie lasami, raz po prostym, raz po stromych wąskich podejściach. Raz za czas widać Tatry i jezioro (Czorsztyńskie?). Widok z Lubania. Napojeni dwoma kubkami soku malinowego ze studenckiej bazy namiotowej przy Lubaniu ruszamy dalej.



Krajobraz się szybko zmienia. Malowniczy Beskid Sądecki.



Po drugiej stronie już początek Pienin (?)


Dalej zaraz gubimy szlak czerwony, tracimy wszelkie siły i motywację więc fotek nie ma. Losowo podejmujemy decyzję gdzie iść. Zrezygnowani i wymęczeni po bardzo długim czasie bez szlaku docieramy do pewnej wsi, która nie wygląda na Krościenko. Dowiadujemy się, że jesteśmy w Trymanowej :) Ból stóp w tym momencie osiągnął prawdopodobnie maksimum z calej wycieczki. Załamani siadamy na przystanku, po 30 minutach podjeżdża autobus gdzie spontanicznie podejmujemy decyzję, że jedziemy do Szczawnicy (kawałek za Krościenkiem). Posilając się obiadem (godzina 21) i wykonaniu niezliczonej ilości telefonów wybieramy w końcu nocleg w Schronisku PTTK Orlica gdzie z centrum "idziemy" jeszcze ponad godzinę. W schronisku tym razem wiemy, że należy wrzucić 5 zł by była ciepła woda pod prysznicem. Niestety automat "zjada" piątkę więc zostaje orzeźwiające zimno.

Zubrzyca Górna - Nowy Targ (autobusem) - Kowaniec - Turbacz (1310 m) - Lubań (1211 m) - Trymanowa - Krościenko - Szczawnica (autobusem). Dystans pieszo tego dnia: więcej niż 40km.


Dzień 4



"Wypoczęci" błąkając się po Szczawnicy na szlak wyruszamy dosyć późno. Palenica, pomimo, że tylko ma 719 metrów nad poziom morza i 255 metrów faktycznego podejścia w pionie z buta wydaje się sporym wysiłkiem.



Tym razem omijamy cele masowo odwiedzane przez turystów. Na zdjęciu w oddali Sokolica i charakterystyczne Trzy Korony.



Robi się niesamowicie malowniczo.



Po chwili bardzo ostro - uroki Pienin. Tu zaraz podejście pod Wysoką.



Tak stromo, że aż schody trzeba było ustawić ;)



Na Wysokiej. Jaka to flaga? Ciekawiła wszystkich. Od początku mówiłem, że Austrii - co prawda nie równe te pasy, ale jednak. Co ona tam robiła? Potwierdzić innym pokazując na laptopie nie zdołałem bo zasięgu nie było. Tym razem ze szczytu brak konkretnych widoczków ze względu na słabą przejrzystość powietrza.



Mapy Pienin kończą się z reguły na Wysokiej, my ruszamy dalej - cel: Piwniczna Zdrój. Już na początku widać, że łatwo nie będzie ;)



To dopiero są zielono! Kawałeczek za zejściem z wysokiej - praktycznie nikt tam nie chodzi!



Nie ma jak jeść "obiad" w takiej scenerii (Beskid Sądecki).



Wysoka od drugiej strony. Teraz już wiadomo skąd taka nazwa.



Po granicy w stronę Przełęczy Obidza.


Prawie na szczycie Przełęczy jest bacówka - obecnie bardziej knajpka. My opuszczając malownicze tereny udajemy się w stronę Piwnicznej. Do długim asfaltowym zejściu wspomagamy się busem do samego centrum.


Tam spędzamy 2 godziny odpoczywając, jedząc obiad i szukając noclegu. Na kwaterze meldujemy się standardowo po godzinie 21 ;) Wcześniej fotka z rozkładem jazdy busów. Wstępny cel - Krynica Zdrój. Rozważamy na temat dalszej drogi dopytując właściciela o możliwości.

Szczawnica - Palenica (719 m) - Wysoka (1050 m) - Przełęcz Obidza (930 m) - Piwniczna Zdrój. Dystans pieszo: ok 27 km.


Dzień 5.


Szczęsna - domek w którym spaliśmy jak się dowiedzieliśmy od właściciela służył niegdyś jako wypoczynkowy dla zakładów z Trzebini.



Plan na dziś - jednak autobusem, ale cel nieco inny - Nowy Sącz - Sanok - Ustrzyki Górne. Cel osiągnięty około 17. Wieczór spędzony w Kremenarosie przy obiedzie z prawdziwego zdarzenia i sporej ilości piwa. Noc na podłodze z braku miejsc - pierwszy raz karimaty się przydały. Poznane nowe osoby przez nas długo nie mogły zasnąć ;)

Piwniczna Zdrój - Ustrzyki Górne - autobusem jakieś 220 km ;)

Dzień 6.


Po ciężkiej pobudce i wspomnieniach z pozostałymi minionego wieczoru wreszcie ruszyliśmy na trasę. Niedługo potem zarządziliśmy pierwszy odpoczynek.



Pogoda ciągle dopisuje, jednak zmęczenie całością i dniem wczorajszym sprawy nie ułatwiało.


Po 2 godzinach znaleźliśmy się na połoninach.


Na pierwszy rzut poszła Tarnica - najwyższy szczyt Bieszczadów. Ludzi, prawie jak na Giewoncie.


Pomyśleliśmy, że teraz będzie już tylko lepiej. Im mniej popularny szczyt tym mniej ludzi.


Na Tarnicy jednak też pełno.



Przynajmniej miał kto nam razem fotkę zrobić ;)


Idziemy "za ciosem" - szlak na Przełęcz Bukowską.


Dalej faktycznie zrobiło się pusto - nikt tej drogi po kostce w dół nie lubi. Po 2 godzinach człapania jesteśmy w Wołosate. Jak podaje Wikipedia Wołosate jest najdalej wysuniętą na południe zamieszkaną miejscowością Polski. Kilka kilometrów na południe, za granicą znajduje się ukraińska wieś Lubnia.


Zbocze Tarnicy z tego miejsca prezentuje się bardzo okazale.


Jako, że wiele czasu na Bieszczady nie mieliśmy tego samego dnia z Wołosate wyruszyliśmy dalej. Busem przez Brzegi Górne. Za radą "busiarza" wysiedliśmy na Przełęczy Wyżne - stamtąd już tylko rzut beretem na Połoninę Wetlińską i do schroniska Chatka Puchatka gdzie zamierzaliśmy spędzić noc.


Po drodze naszą uwagę odwiódł jeszcze jeden szczegół.


Jeleń :)


Ostatecznie znaleźliśmy się na Chatce Puchatka zadziwiająco wcześnie (okolice 19:30?).



Chatka Puchatka należy do jednego z droższych schronisk w Polsce jeśli chodzi o zaopatrzenie (nie wliczając schronisk tatrzańskich). Oficjalnie nie ma w nim prądu oraz wody. Po zmierzchu uruchamiany jest jednak agregat i minimalne oświetlenie jest.



Turyści wybierają je jako miejsce noclegu między innymi ze względu na widoki zachodu i wschodu słońca.



Wszyscy wychodzą przed schronisko i robią niezliczoną ilość zdjęć wpatrzeni w zachodzące słońce.



Nie ma się co dziwić - w mieście nie jest możliwe zobaczenie czegoś takiego. Po nadejściu nocy można podziwiać niesamowite niebo wypełnione gwiazdami drogi mlecznej. Brak wielkich skupisk miejskich w okolicach powoduje, że dane jest nam podziwiać gwiazdy w praktycznie całkowitej ciemności. W podsumowaniu nie mam jak opisać odległości gdyż te nie są opisane na mapach i tabliczkach. (nieoficjalnie Ustrzyki Górne - Tarnica - Halicz - Przełęcz Bukowska - Wołosate = 23 km, na połoninę Wetlińską brak danych)

Dzień 7


Wschód słońca też ma w sobie coś. Skąpane we mgle mniejsze szczyty i wschodzące zza nich słońce.


Widok z pewnością warty wczesnego wstawania.



Czas jednak wracać do domu. Wyruszamy zaraz po 8 rano kontynuując wycieczkę Połoniną Wetlińską na Przełęcz Orłowicza i do samej Wetliny skąd o 13:40 odjedziemy autobusem do Krakowa a następnie pociągiem do Trzebini docierając do domu znowu po 22 ;)


Żegnamy bieszczadzkie Połoniny mając świadomość, że niebawem wrócimy odkrywać nowe szczyty i przeżywać kolejne przygody.

W podsumowaniu ogólnym warto dodać, że podróżując pieszo praktycznie przez 5 dni (nie licząc dostania się w Bieszczady i dnia ostatniego - powrotnego) zdobyliśmy cztery szczyty Korony Gór Polski:

Babia Góra - 1725 m
Turbacz - 1310 m
Wysoka - 1050 m
Tarnica - 1346 m

Liznęliśmy minimalnie Beskidu Śląskiego idąc dalej Żywieckim, zaliczając Gorce, Pieniny, Beskid Sądecki i Bieszczady. Przeszliśmy na nogach ponad 160 kilometrów. Przeliczając na faktycznie spędzone w trasie dni (na oko 5,4 dnia) daje to średnio 30 kilometrów dziennie. Na koniec warto dodać, że zaraz na początku wycieczki (jeszcze z namiotem) mój plecak po zważeniu w komplecie ważył 19 kilogramów, Niemcowy był o ten namiot (3,5 kg) lżejszy.
Trasę ułożyliśmy tak by praktycznie dokończyć elementy pominięte przez nas w wycieczce rok wcześniej (link, wyprawa z Agatą i Wojtkiem). Śmiało można powiedzieć o tym wyjeździe spełniamy marzenia - gdyż każdy dzień z wyznaczonym odległym celem był marzeniem, które z każdym kilometrem stawało się realniejsze. Jeden dłuższy przystanek na obiad, 30 minutowy deszcz czy chwila dłuższej słabości na każdym z etapów przekreśliło by kolejne.

Kolejny rok to kolejne wyzwania - Czas na pokonanie Korony Gór Polski czyli 28 najwyższych szczytów w Polsce (po jednym z każdego pasma) w 30 dni z rowerem (dla większości szczytów), szkoda czasu na chodzenie po łąkach ;) Po tej i kilku podobnych akcjach w Polsce dopiero będzie można z czystym sumieniem wyjechać na dłuższe zwiedzanie za granicę ;)