Dawno temu - gdy chodziłam do zerówki - miłe panie przedszkolanki uczyły mnie i mnie podobnych, że w trakcie recytacji należy pokazywać, o czym się mówi. Jak się domyślam, dla wzmocnienia efektu przekazu. Nauki te zaowocowały tym, że wszystkie dzieci, gestykulowały gęsto i chętnie, pokazując a to chmurki na niebie, a to słoneczko. Słowem - z recytacji robiło się całkiem niezłe przedstawienie. Gdy podrosłam, doszłam do wniosku, że takie pokazywanie szumiącego drzewa tudzież szczekającego pieska to ustawka, dobra dla dzieci. Dorośli ludzie rozumieją słowo. I oto nadszedł czas, że przyznaję się bez tortur - myliłam się. Słowa to tylko część show.

Każdy, kto choć przez chwilę pracował w mediach wie, że słowo słowem, ale dobre zdjęcie załatwia całą robotę. Taka historyjkę przytoczę. Jeden z moich kolegów zajmuje się pilnowaniem porządku w stolicy. Nie widzieliśmy się dawno i gdy opowiedziałam mu, czym się trudnię, zrobił oczy jak 5 złotych i rzekł: "O nie! Ty też polujesz z aparatem na gwiazdy"? Wyjaśniałam mu, że tu, gdzie pracuję gwiazdy można pooglądać głównie nocą, przy dobrej pogodzie i na pewno nie można się z nimi ustawić. Tu się poluje na ludzi. Robi im zdjęcia. Im lepszy dziennikarz tym lepszy spektakl. Scenariusz i reżyseria sytuacji na zdjęciu to zwykle 90 procent sukcesu. Resztę stanowi tytuł dużą czcionką plus dodatkowo jakieś luźne doń nawiązanie w tekście. Warto też umieć pisać, ale znajomość ortografii nie jest konieczna, gdyż zwykle stary poczciwy Word, czerwonym szlaczkiem wskaże miejsce ewentualnej poprawki. Wróćmy do ustawek. 

Jak już mówiłam, trzeba być w to dobrym. Poskąpiono mi niestety talentu reżyserskiego, w związku z czym, wciąż pozostaję na szarym końcu lokalnej twórczości prasowej. Nie żebym się nie starała, ale są lepsi i kłonię im się nisko, bijąc czołem o wycieraczkę. Wróćmy do kolegi ze stolicy. Był on kiedyś świadkiem, jak znany prezenter, cierpiący na tę samą przypadłość co Benjamin Button*, robił zakupy w towarzystwie uzbrojonych w "długie lufy" paparazzich. Wszystkie zdjęcia wyszły ostre, lecz jednocześnie na żadnym z nich polski B.B. nie patrzy w oko aparatu, rzekomo nie zauważając wycelowanych w jego stronę obiektywów. Nonszalancja, godna najwyższej półki gwiazdorskiej w naszym kraju. Lecz na pięknej, mlekiem i miodem płynącej prowincji, z braku gwiazd ustawki robi się z co bardziej chętnymi mieszkańcami. Jak mawiają - potrzeba matką wynalazku - więc prawdziwi prasowi artyści, można by rzec - lwy dziennikarskie - ustawiają ludzi, by podobnie jak niegdyś ja w przedszkolu, wzmocnili efekt materiału. Powszechnym trendem na fotografiach jest wskazywanie obiektu dłonią oraz słynne verso pollice**. Bardziej kreatywne lwy prasowe namawiają swoich aktorów do sprawdzenia się w bardziej ambitnych rolach, jak na przykład manifestacyjne zatykanie nosa, będące metaforą tzw. śmierdzących spraw, których bohaterski lew prasowy się nie lęka. Zawsze z podziwem patrzę na te machinacje, mając w pamięci jeszcze czasy, gdy nie raz i mnie przyszło reżyserować jakiś uliczny spektakl. Debiut reżyserski mam więc już za sobą i wiem, że nie przyjdzie mi nigdy z tego tytułu przechadzać się po czerwonym dywanie by podziękować akademii za Oscara. Nie mam do tego talentu. Ja mogę ewentualnie i najwyżej - pisać.

 

 

*Bohater opowiadania F.S. Fitzgeralda pt. "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona". Button rodzi się jako osiemdziesięcioletni starzec i stopniowo młodnieje. W 2008 r. opowiadanie zostało zekranizowane z epickim rozmachem przez Davida Finchera ("Siedem", "Fight Club"), a w rolę Benjamina wcielił się Brad Pitt.
** Kciuk skierowany w dół; w starożytnym Rzymie gest, skazujący pokonanego gladiatora na śmierć;