Pojawiły się nagle, jak grom z jasnego nieba, a w zasadzie zmartwychwstały z piekła zapomnienia słusznie minionego ustroju. Były efektem kampanii „Zero tolerancji dla przemocy w szkole”, którą zapoczątkowano po samobójstwie gdańskiej gimnazjalistki, poniżonej przez młodocianych bandytów z jej klasy. Miały być remedium na przemoc, elementem dyscypliny, spowodować wzrost autorytetu szkoły, nadać podstawówkom i gimnazjom rys „elitarności”, a przede wszystkim spowodować, ze biedniejsze dzieciaki nie będą czuły się gorsze od swoich bogatszych kolegów. Mundurki szkolne, bo o nich mowa, zostały wprowadzone jako obowiązkowe w podstawówkach i gimnazjach w 2007 roku, a już rok później z przymusu zrezygnowano, pozostawiając kwestię umundurowania szkolnego „do decyzji dyrektora”. Tym większe zdziwienie budzi fakt, że w powiecie chrzanowskim nadal funkcjonują szkoły, w których mundurki są obowiązkowe. Tak jakby rodzice nie mieli we wrześniu na co wydawać pieniędzy.

Zacznijmy od tego, że nikt nigdy nie wytłumaczył w jaki sposób jednolite drelichy (przybierające najróżniejsza formę, od obleśnych fartuszków, przez kamizelki i dresowe spodnie aż po bluzy z logotypem szkoły) miały nadać szkole powagę, skoro jednolity ubiór nigdy specjalnie pozytywnie się nie kojarzył – by wziąć za przykład chociażby więzienia o wyższym rygorze. O ile jednak mundur policjanta, strażaka (świadczący o wykonywaniu przez nich zawodów zaufania publicznego), ubiór piekarza czy budowlańca uzasadniony jest przede wszystkim praktycznym zastosowaniem, o tyle najbardziej praktyczne jest pozostawienie kwestii ubioru uczniów, którzy chodzą do obowiązkowych państwowych szkół (a więc, w przeciwieństwie do zostania np. strażakiem, chodzenie do szkoły jest przymusem) samym uczniom, względnie ich rodzicom. Zupełnie irracjonalny był także argument, który często pojawiał się w wypowiedziach zwolenników, że „za komuny mundurki w szkołach to była oczywistość”. Oczywiście, że była to oczywistość, tak samo jak strzelanie do protestujących robotników czy werbowanie ludzi do współpracy z SB. To że było coś oczywistością w słusznie minionym ustroju nie oznacza z automatu, że było: primo – dobre, secundo – godne naśladowania i kontynuacji.

Argumenty o „szpanowaniu” strojem są tak śmieszne, że nie zasługują nawet na polemikę dłuższą niż stwierdzenie, że obecnie lansem jest raczej smart fon czy wypasiona empetrójka, niż nowe spodnie. Elitarność? Wolałbym, aby elitarność szkół publicznych stanowił poziom nauczania i praca nauczycieli – pasjonatów, niż jednolite umundurowanie uczniów. Bo gdybyśmy szkolne stroje uznali za elitarne, musielibyśmy uznać, że najlepsze szkoły publiczne mają takie państwa jak Białoruś, Portoryko czy Malta, gdzie obowiązek mundurkowy jest powszechny. Mundurki towarzyszą co prawda szkołom prywatnym na Zachodzie (w szkołach publicznych na kontynencie niemal nie występują), podkreślając prestiż ich kilkusetletniej działalności (najstarsze polskie gimnazja mają ledwo 13 lat!) ale są to instytucje prywatne i podobnie jak w Polsce, posyłając dziecko do takiej szkoły rodzic świadomie decyduje się na umundurowanie swojej pociechy na ogół wydając całkiem niezłe pieniądze.

Problem zbyt odważnych ubiorów (pytanie, czy one faktycznie szkodzą bardziej niż np. notoryczne palenie papierosów w gimnazjach?) można rozwiązać jednym prostym zapisem w statucie szkoły, tak jak funkcjonowało to przez całe lata. Ponieważ mundurki wcale nie sprawiły, że przemoc w podstawówkach i gimnazjach spadła, a wręcz przeciwnie, jej poziom co roku jest wyższy. A jednym z powodów tejże przemocy (choć co zupełnie oczywiste – nie najważniejszym), na który zwracali uwagę liczni psychologowie w momencie wprowadzania obowiązku, jest coraz większa anonimowość uczniów (ubranych tak samo), potrzeba „wyróżnienia się” z tłumu za pomocą przemocy i zaimponowania innym (najlepiej, wiadomo, pobiciem słabszego kolegi). W tłumie jednolitych i bezbarwnych trzeba się przecież jakoś wyróżniać.

Nadchodzi nowy rok szkolny – może jest to dobra okazja, aby naciskać na dyrektorów w naszych szkołach, żeby jednolite stroje znieść ostatecznie i na zawsze? Nie przynoszą one żadnych korzyści, mogą przynosić spore kłopoty i przede wszystkim – kosztują często niemałe pieniądze. A we wrześniu będzie je na co wydawać.

 

Adrian Gaj - dziennikarz portalu Chrzanowski24.pl, działacz społeczny, twórca organizacji pozarządowych, miłośnik literatury. Wywalczył zniżki dla licealistów w ZK"KM", stworzył Majową Zbiórkę Książek. Uważa, że nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko takie, za które jeszcze nikt porządnie się nie zabrał.