Zachęcona tematem na forum „Małżeństwo to dobra droga?” chciałam napisać swoją odpowiedź. Niestety – powstał z tego dłuższy elaborat, który nie każdy może mieć chęć czytać. Zatem piszę swą odpowiedź tu.

 

Dla mnie małżeństwo to nie droga – bo ta zwykle bywa kręta i dziurawa. Małżeństwo to lojalność, zaufanie, to przyjemność i stabilność. To bycie razem na dobre, na złe, w chorobie i w radości. Bez względu, czy to małżeństwo jest po cywilnym czy po kościelnym. Bo przecież bierze się ślub z tą drugą połówką, a nie z papierem czy wyznaniem religijnym. Z tą drugą połówką, z jej wszelkimi wadami i zaletami, którą się kocha, bez której świata się nie widzi, z jej „widzimisie”, sposobami i pomysłami na życie. Z jej miłością do nas samych.

 

I choć już dawno za nami czasy, gdy śluby brało się swatane przez rodzinę, gdy pojawiało się dziecko – ślub trza brać, nim obcy zobaczą, gdy ktoś z uboższej rodziny nie mógł poślubić tego, co ma „prawie” wszystko, to jednak w pewnych sferach, miejscach ciągle żyje się tą „zaprzeszłością”. Tylko czy tam, aby na pewno jest ta miłość? Czy takie małżeństwa przetrwają?

Zawsze uważam, że na małżeństwo zawsze jest czas. Bo to czas jest wyznacznikiem, jak dobrze poznamy tą drugą osobę, czy ją akceptujemy z wszelkim „ale i za”. Pamiętajmy, że małżeństwo bierzemy nie tylko z ukochaną osobą, ale często i z jej rodziną. Bo są mamusie, co muszą wszystko kontrolować i tatusiowie, których „córeczce ukochanej nie może nigdy stać się krzywda”. I nadal są rodzice, co wymuszają na dzieciach ślub, bo „on ma tatę za granicą i pewnie będzie wam ojro czy $$ przysyłał”. Co za wszelką cenę chcą się pozbyć z domu dziecko-nieroba, które sami tak wychowali… Niektórzy mówią, że „zanim weźmiesz ślub przypatrz się rodzicom wybranej/go, bo córki wdają się na starość w matki, a synowie w ojców”…  i nadal jednak uważam, że tylkoczas jest wyznacznikiem, czy warto „pakować się” w małżeństwo. Bo to przyszli teściowie muszą w nas odkryć nowe dziecko, zaakceptować jako dodatkowego członka rodziny.

Wiadomo, zwykle kobiety chcą, aby ten jeden jedyny raz był wyjątkowy, cudny, biała suknia, długi do rana bal. A facet – zwykle wtedy smętnie potakuje i marzy, aby gdzieś się ulotnić na ta chwilę, bo po co to całe zamieszanie? Taaa…. Ta chwila jest wyjątkowa, z pewnością. Ale są tacy, co jednak wybiorą skromne uroczystości, bo zamiast płacić horrendalne kwoty za ślub i przygotowania do niego, wolą te pieniądze wydać na własne M albo na podróż w nieznane miejsca… I są tacy, co to wszystko zrealizują bez ślubu. Bo po co im on?

Znam wiele par, które są ze sobą od lat, rozstawały się, powracały do siebie. Czasami u niektórych pojawiło się dziecko… I znowu się rozstawały i… są teraz same, choć ślub miał być tuż, tuż. Rozstały się... Dlaczego? bo jednak coś było nie tak, bo uznały, że nie pasują do siebie, bo nie chciały być dręczone/poniżane przez tą drugą „kochaną” osobą… bo czas pokazał, jaka ta druga osoba naprawdę jest.

 

Sama jestem tylko po cywilnym długi czas. I wiem, że ślub ten był szokiem dla wszystkich znajomych (oczywiście tekst z cyklu „a co? Wpadliście?” był normą), bo przecież mało się znaliśmy, tyko 2 miesiące po zaręczynach… Cóż… A my w tym czasie przeżyliśmy miłość zieloną, czerwoną i teraz jako małżeństwo przezywamy miłość złotą – ustabilizowaną, czerpiemy przyjemności z życia pod każdym względem, jesteśmy wobec siebie lojalni, mamy do siebie pełne zaufanie. Przeżyliśmy choroby poważne, wypadek samochodowy, przeżywamy kredyty… I nie zastanawiamy się, czy małżeństwo na nam w czymś przeszkadza czy pomaga. Nie zastanawiamy, bo jesteśmy razem i możemy na siebie i naszych bliskich liczyć. W każdej chwili. A co będzie dalej? Czas pokaże.

 

Nawiązując do religii i ślubu kościelnego - w Starym Testamencie pisze: „ Jest czas siana i zbierania, jest czas radości i płakania, jest czas budowania i czas burzenia”.  A czas ten  określa biologia i psychologia człowieka, który sam musi podjąć decyzję, kiedy i czy dla niego nastąpił czas zawarcia małżeństwa.