Popełniam wpis, ponieważ dostałem kilka pytań odnośnie poprzedniego artykułu, w którym opisałem moce wulkanów i ich historyczne lub ewentualne przyszłe podboje.

 

Przeglądając różne fora, natrafiam na różne ,,propozycje'' rozwiązań problemu z pewnym islandzkim wulkanem, które może doprowadzić do upadku niektórych linii lotniczych. Najprościej oczywiście napisać, że gówno możemy zrobić, jednak jest to wysoce nieetyczne i nienaukowe uzasadnienie, dlatego spróbuję wziąć pod lupę różne, nawet te absurdalne sposoby rozwiązań.

 

Czy można ,,zgasić'' wulkan wybuchem bomby jądrowej?

Tego typu pytania najczęściej padają z ust ignorantów, którzy się zbyt dużo odcinków MacGyvera naoglądali, zwłaszcza tych, w których on gasi pożar szybu wiertniczego małą bombką. Być może na pożar szybu bomba jądrowa pewnie pomoże...

Wulkan to nie jest ,,pożar''. Wulkany wybuchają, ponieważ gorące, roztopione skały prą ku górze, głównie za sprawą rozpuszczonych w nich w wielkich ilościach różnych gazów. Wynika to wprost z praw fizyki. Jak coś podpalicie i Wam się to spali, to nie myślcie, że to ,,zniknęło'' - to tylko poszło z dymem.

Pod ziemią jak wiadomo nie może się palić ogień, ale jest temperatura - bardzo wysoka. Owa temperatura topi skały, rozpuszczają się one, w tym wiele związków w nich zawartych powodując powstanie gazów. Taka roztopiona skała, bogata w gazy, która groźnie czyha pod ziemią, to właśnie magma. Ciasno jej tam na dole, więc gazy i ona sama prą ku górze, aż znajdą wyjście na świat, w postaci wulkanu, przed którym spieprzamy w popłochu.

Nawet nic się nie pali w czasie wybuchu wulkanu - wszelkie ognie to rozżarzone kamienie lub kawałki lawy (lawa to zwykła magma, która pozbyła się wzdęć). Wszelkie pożary powodowane wybuchami wulkanów, są bezpośrednim efektem oddziaływania wulkanicznej materii o wysokiej temperaturze na jakieś łatwopalne materiały, typu drewno, itd.

Pobawmy się w dzieci. Załóżmy naiwnie, że mamy bardzo ,,czystą'' bombę termojądrową, która około 99% energii uzyskuje w wyniku reakcji syntezy. Nie wiem czy taką któreś mocarstwo ma, ale jesteśmy głupimi dziećmi i zakładamy, że mamy taką czystą bombkę. Czystą - znaczy, że będzie mały opad promieniotwórczy po zapalniku 1-szego stopnia, czyli bombie rozszczepialnej. Załóżmy, że taka bomba ma moc 50 MT, bo mniejsze moce mogą jedynie połaskotać średni wulkan w tyłek.

Załóżmy teraz, że wiemy (choć to naprawdę trudna do uzyskania i bardzo niepewna wiedza), że jest jakiś potężny wulkan, który wybuchnie. I jest w odludnym miejscu, bo przecież nie spuścimy bomby termojądrowej blisko siedzib ludzkich czy miast. W mediach co prawda, często jest o ludziach, którym by ta niedogodność w ogóle nie przeszkadzała, ale nie o nich ten wpis, więc tylko wspomnę, że są tacy.

Ok, założenia mamy. Kwestia czy spuszczać bombę przed czy w trakcie wybuchu wulkanu nie ma specjalnego znaczenia.

Bomba nie ,,zgasi'' wulkanu, bo tam się nic nie pali... zawiodą się więc Ci, którzy myślą, że to coś da... Przeciwnie: bomby termojądrowe dużych mocy odparowują skały/ziemie/obiekty w ,,strefie zero''. Co to oznacza dla wulkanu? Nic innego jak tylko... ułatwienie mu erupcji lub jej wzmocnienie. Ciężar skał i ich nagromadzenie powoduje, że magma ma trudniej się wydostać - jak my te skały ,,usuniemy'' bombą termojądrową to nic innego, jakbyśmy zaprosili magmę z gazami na kawę. Zamiast ona sama sobie ciężko złopić kratery i kominy, zrobimy to za nią. Wybuchnie więc z większą mocą, bo więcej gazów będzie mogło ucieć.

Dodatkowo radioaktywny  grzyb atomowy spowodowany detonacją bomby, połączył by swe siły z i tak paskudnym, jak już wiemy, popiołem wulkanicznym i w efekcie nie dość, że wulkan wybuchnie łatwiej, silniej, to jeszcze dysponuje znacznie groźniejszą chmurą popiołu... bo radioaktywną.

Tak więc, próba zaatakowania jakiegokolwiek wulkanu bombami jądrowym, tylko by go wzmocniła. Oberwałoby się nam podwójnie - od i tak nieuniknionej erupcji wulkanu, to jeszcze ,,urozmaiconej'' naszą głupotą.

Wniosek: atakowanie wulkanów bombami jądrowymi to wzmacnianie ich siły, zwłaszcza tych mniejszych. Te potężniejsze wulkany i tak przyćmią bombę termojądrową swoją mocą.

 

 


Zakładając, że mamy wystarczającą ilość mln ton betonu, czy można ,,zabetonować'' wulkan, aby nie wybuchnął?

To pomysł nie mniej idiotyczny od poprzedniego, bo odwlekamy nieuniknione w czasie, a im trudniej magmie znaleźć ujście, tym większe ciśnienie pod ziemią powstanie, więcej gazów się nagromadzi, tym samym - potężniejsza będzie erupcja, która i tak nastąpi, chyba, że ustanie dopływ energii cieplnej z wnętrza ziemi.

 

 

Zakładając, że mamy wystarczającą ilość mln ton wody do dyspozycji, czy można chociaż schłodzić wulkan, aby nie wybuchnął lub zrobił to słabiej?

Ten pomysł sprawdziła już Matka Natura za naszych czasów, gdy wybuchał wulkan Krakatau w 1883 roku. Nie sprawdził się - wprost przeciwnie: do erupcji magmy, dołączyła erupcja pary wodnej (woda oceaniczna wdarła się do komory magmowej), która spowodowała niemiłosierny huk. A skoro sama Matka Natura dała tutaj dupy, to lepszego argumenty naukowego na to, że to głupie, nie ma.

 

 

W następnym wpisie o niepowstrzymanych wulkanach, przybliżę największe erupcje w dziejach Ziemi, skąd się w ogóle biorą takowe, genezę powstawania takich wysp jak Islandia czy Hawaje. Poznacie mroczne strony Władców wśród Wulkanów, które zmieniały historię naszej planety. Dowiecie się także, gdzie i jak wylało się tyle lawy wulkanicznej, że można by było z niej ulepić obszar wielkości Australii, dlaczego dziś nie lubimy Islandii (zwłaszcza linie lotnicze) oraz co wulkany myślą na temat uderzenia meteorytu w naszą planetę.